środa, 21 listopada 2012

Jarmużowe wrapy

Od zeszłej zimy miałam ogromną ochotę na jarmuż. Po żmudnych poszukiwaniach nasion udało mi się wyhodować w ogródku 3 malutkie krzaczki. Tylko jakoś im szczęście nie dopisywało. Jeden nie rósł na normalnej grządce, lecz na skraju trawnika, żeby miał szanse przeżyć zimę. Tylko, że mój nadgorliwy Tata skosił go 3 razy podczas koszenia trawy. Za pierwszym razem odrósł. Za drugim razem też odrósł. Za trzecim nie dał już rady. Drugi krzak został doszczętnie zjedzony przez sarny, które tego roku notorycznie urządzały sobie uczty na naszych grządkach. Na trzecim wyrosły 4 małe listeczka. Zjadłam je na początku listopada. I czułam niedosyt, spory niedosyt.
W sobotę wreszcie udało mi się zakupić wielki worek jarmużu i pełna zapału zabrałam się wczoraj do gotowania. Zu zapowiedziała, że ona-pod-żadnym-pozorem-nie-będzie-tego-jeść-i-mam-nawet-nie-próbować-jej-tego-oferować. Nie to nie, jej sprawa. Wróciła wczoraj z zajęć i co? Ano pochłonęła połowę mojego obiadu ;) I jeszcze z pięć razy powiedziała, że jest pyszny. No to zaproponowałam, że dzisiaj zrobię to samo. Jakież było moje zdziwienie, gdy po zajęciach zastałam w domu nie tylko Zu, ale też Magdę, jej koleżankę, no bo przecież ona „musi spróbować takiego pysznego żarcia”. Ok, niech próbuje, ale w zamian wymagam pomocy przy gotowaniu :)

JARMUŻOWE WRAPY
Składniki na spore porcje

 

Naleśniki:
1 szklanka mąki pszennej graham
3 łyżki płatków owsianych (zmielonych na mąkę, w młynku do kawy/ dobrym blenderze)
1 łyżka oleju
½ łyżeczki morskiej soli
½ łyżeczki kurkumy
woda
„Mięso”:
1 opakowanie kotletów sojowych (tzw. tekturek)
1 łyżeczka wege-bulionu w proszku
2 łyżki oleju
2 łyżeczki przyprawy do kebabu/ shoarmy (uważajcie, żeby nie miała glutaminianu sodu, ja używałam Kamisa)
Jarmuż:
300 g jarmużu
3 ząbki czosnku
¾ łyżeczki nasion kolendry
1 łyżka oliwy z oliwek
1 chochelka bulionu spod moczonych tekturek
Dodatki:
2 duże garści uprażonych na suchej patelni nasion słonecznika
2 łyżki musu dyniowego (kilka kostek uparowanej dyni zmiksowanej z solą)

Wszystkie składniki naleśników zmiksowałam na gładkie, dość rzadkie ciasto. Odstawiłam je na minimum 30 minut do lodówki. Po wyjęciu z lodówki było trochę gęstsze, konsystencji mniej więcej kwaśnej śmietany (tudzież ciasta naleśnikowego). Usmażyłam 6 naleśników. Każdy ma swoje sprawdzone sposoby, więc nie będę się na ten temat rozpisywać

Kotlety zalałam wrzątkiem (min. 1 litr), dodałam bulion i zostawiłam. Po 8 minutach odcedziłam je, pozwoliłam im chwilę przestygnąć i pocięłam w ok. 1 cm paski. W misce roztarłam przyprawę do kebabu z olejem, dodałam kotlety. Usmażyłam na dość mocnym ogniu na złoty kolor.

Czosnek posiekałam w plasterki, kolendrę zmieliłam w młynku do kawy. Przesmażyłam obie przyprawy przez kilkanaście sekund na rozgrzanej oliwie. Z jarmużu wycięłam łodygi, pocięłam na dwucentymetrowe paski. Dorzuciłam go na patelnię, gdy już zmniejszył swoją objętość zalałam go chochelką bulionu spod moczenia kotletów i dusiłam, aż cała woda odparowała.

I teraz najfajniejsza część zabawy, czyli zawijanie. Na naleśnika nakładałam porcję jarmużu, polewałam łyżką musu dyniowego, układałam kawałki mięsa, posypywałam słonecznikiem, jadłam ;)


Możecie posłuchać mnie i NIE PRÓBOWAĆ TEGO W DOMU. Albo jeśli wolicie zasugerujcie się opinią Zu i Magdy, które milion razy powtórzyły, że „To jest pyszne…”
Nie powiem, mile połechtały moje ego.

W ogóle ostatnio jakoś tak fajniej się czuję. Duża w tym zasługa koncertu, na którym byłam w piątek. „Dostałam” go od mojej siostry na urodziny. Niesamowite przeżycie, naprawdę. Na scenie 9 (!!!) średnio ciekawych facetów (wg Zu jest to zbyt łagodne określenie), na samym przodzie, tuż przed tobą niski, gruby, z dużą diastemą, ubrany w błękitną koszulę w kratkę wokalista. Zaczynają grać i śpiewać i nagle cały świat staje się piękniejszy. Nie liczy się to, jak wyglądają, tylko to, co mają w głowach i w sercach. I w jaki sposób umieją to z siebie wydobyć. CUDOWNI! Wyszłam tak pozytywnie naładowana, ta ‘Endorfina’ trzyma mnie do teraz. Dziękuje chłopcy! I jeszcze większe ‘Dziękuję’ dla Enzyma z RaggaFaya, który mniej więcej rok temu, powiedział nam, że jest taki zespół jak Tabu, że mają zajebistą piosenkę ‘Sarny’, i że w ogóle są zajebiści. I jeszcze dzięki dla Zu, za koncert, i za całoroczne hasanie na sarnach. Ci, którzy mieli okazję nas oglądać podczas hasania, wiedzą, że to niezapomniane widowisko.
A więc na koniec:


czwartek, 8 listopada 2012

Comfort food - DROŻDŻÓWKI



Macie czasem takie dni, kiedy wydaje Wam się, że cały świat dookoła zaczyna się walić? Że wszystko dzieje się nie tak jak powinno. Kiedy cholerna bezradność tak bardzo ogarnia świadomość i podświadomość, że nie widzi się sensu robienia czegokolwiek? Kiedy czujecie, że jesteście najbardziej beznadziejnym człowiekiem na Ziemi.

Albo takie dni, gdy macie świadomość, że już jutro z kalendarza wypadnie kartka z datą Waszych 22 urodzin, a w środku czujecie się jak jakaś niedorozwinięta emocjonalnie dwunastolatka. Która w dodatku nie radzi sobie sama ze sobą.

I jakby jeszcze tego było mało przez całe przedpołudnie słuchaliście punka, w którym co chwilę mówią Wam, że świat jest zły i nieprzyjazny, a ludzie próbują Was wykorzystać. I „tu trzeba walczyć” „o przetrwanie na tej Ziemi”. Jak walczyć?! Walczyć, kiedy nie macie siły ruszyć się z miejsca i zaplanować tego, co zrobicie jutro rano? Kiedy nie możecie, skoncentrować się na tym co jest, bo milion myśli i uczuć kłębi się w Was. Kiedy po prostu ”chcę być panem swojej głowy”? Nie wiem jak to zrobić. Przykro mi. Zwykle szukam gdzieś w sobie tej siły, ale dzisiaj nie potrafię. (Sorry Smalec, uwielbiam Ciebie i Twoją muzykę, ale dzisiaj tylko mnie wkurzasz. Nie umiem dzisiaj znaleźć tej radości i energii, żeby coś robić, coś zdziałać. A zwykle po kilku Waszych kawałkach umiem…)

Podobno trzeba olać to wszystko i myśleć pozytywnie. Powtarzam sobie, że świat się nie kończy, jutro będzie lepiej, obudzę się cudownie radosna i szczęśliwa. Seriously??? Średnio mi to pomaga w tej chwili. Pomaga mi za to comfort food. Jedzonko, które ma sprawić przyjemność. Przez które poczuję się jakbym znowu miała 5 lat, cały świat był piękny, kolorowy i tak bardzo przyjaźnie do mnie nastawiony. Nie liczy się to, że jest potwornie słodkie, nafaszerowane białą mąką i olejem. Pieprzyć to. Jutro świat może się skończyć i umrę szczęśliwa jedząc moje comfort food. A jeśli świat się nie skończy, to najwyżej umrę na zawał albo z powodu nowotworu. Chrzanić to. Jest mi to dzisiaj idealnie obojętne.

Nie-szybkie (ale za to mało pracochłonne), pyszne, słodkie. Ciasto drożdżowe w dwóch wariacjach.



CIASTO DROŻDŻOWE
1 kg mąki
1 szklanka cukru
1 kostka drożdży (100g)
2 szklanki mleka sojowego waniliowego
1 szklanka oleju (ja lubię ze słonecznikowym)
½ łyżeczki kurkumy

Drożdże roztarłam z cukrem, dodałam szklankę mleka i 4 łyżki mąki, wymieszałam, zostawiłam do wyrośnięcia. Do gotowego zaczynu wlałam resztę mleka z rozpuszczoną kurkumą, olej. Dosypywałam mąkę, aż uzyskałam gładkie, sprężyste i odchodzące od ręki ciasto. Zostawiłam na kolejną godzinę.
Wyrośnięte ciasto podzieliłam na 2 części.

WARIACJA I – ŚLIMACZKI CYNAMONOWE
3 łyżeczki cynamonu
3 łyżki cukru
Garść rodzynek
Ciasto rozwałkowałam na spory prostokąt, posypałam równomiernie cukrem, cynamonem i rodzynkami. Zrolowałam i pokroiłam na 15 części. Ułożyłam na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia.

Przed upieczeniem
Po wyjęciu z piekarnika


WARIACJA II – CYTRYNOWO – KARDAMONOWY ODRYWANIEC
1 łyżeczka kardamonu
1 łyżeczka cynamonu
Sok z 1 cytryny
3 łyżki cukru
2 łyżki oleju
Wycisnęłam sok z cytryny, rozpuściłam w nim cukier. Dodałam olej, kardamon i cynamon, dokładnie wymieszałam. Ciasto rozwałkowałam na dość cienki, w miarę prostokątny placek, rozsmarowałam na jego wierzchu miksturę przyprawową.
Pokroiłam ciasto na ok. 10 cm paski, ułożyłam jeden na drugim i pokroiłam na ok. 10 cm kwadraty. Kupki z kwadratami ułożyłam w stosik i przełożyłam do keksówki.

Jeszcze surowe ciasto
Już upieczone, z wyraźnie zaznaczonymi kromkami

Oba ciasta piekłam przez ok. godzinę w piekarniku rozgrzanym do 170 st. Jedzenie każdego z nich polega na odrywaniu porcji i konsumowaniu…

Napisałabym, żebyście nie próbowali tego w domu, ale nie. KONIECZNIE WYPRÓBUJCIE TO W DOMU. Kiedy będziecie czuli, że musicie sobie poprawić humor. Poprawcie. Wiem, że to niewłaściwe opychać się cukrem, kiedy źle się czuję, ale wiecie co? A ja mam na to wyjebane…

wtorek, 6 listopada 2012

Warzywny kopiec

Zazwyczaj gotuję sama, młodszej siostry używam tylko w roli asysty. Dzisiaj Zu zaszalała i sama przygotowała obiad/ kolację. Wg mojego pomysłu, więc pozwolę sobie wkleić tutaj zdjęcie JEJ potrawy, mam nadzieję, że nie skończymy w sądzie w sprawie o prawa autorskie.

WARZYWNY KOPIEC


Warzywa
1 łyżka oliwy
2 marchewki
2 garści brukselki
1,5 cukinii
1 czerwona papryka
2 garści mrożonej fasolki szparagowej
1 garść mrożonego zielonego groszku
1/2 łyżeczki soli morskiej

Marchewkę i cukinię pokroić w półplasterki, paprykę w paski. Brukselkę obrać z wierzchnich liści i przepołowić.Na patelni rozgrzać oliwę, przesmażyć marchew, posolić. Następne składniki wrzucać po kolei, między każdym robić kilkuminutowe przerwy, żeby te bardziej twarde zdążyły się usmażyć. Kolejność dodawania: brukselka, papryka, fasolka, cukinia, groszek.
Pisząc bazuję na tym, co polecałam wykonać Zu, mam nadzieję, że nie odstąpiła zbyt bardzo od mojego pomysłu. Gdybym gotowała to sama dodałabym jeszcze jakiś ziół, np. oregano, słodkiej papryki i odrobinę kminu rzymskiego. Moja siostra niestety cierpi na przyprawowstręt, z zasady używa tylko i wyłącznie soli. Mimo że warzywa wyszły jej bardzo smaczne, myślę, że po dodaniu kilku przypraw zyskałyby nieco głębi.
Ryż przygotowałam już sama, bez jakiejkolwiek ingerencji Zu.

Ryż
1/3 szklanki brązowego ryżu
10 migdałów
1 łyżka czarnego sezamu
1/4 łyżeczki soli morskiej
1 mała suszona ostra papryczka
3/4 szklanki wody

Suchy rondelek rozgrzałam na dość mocnym ogniu, wrzuciłam migdały. Gdy były już lekko uprażone dodałam ryż i sezam; przesmażałam, aż ryż stał się nieprzezroczysty. Zalałam wodą, osoliłam, wrzuciłam papryczkę. Gotowałam kilkanaście minut na małym ogniu, aż ryż wchłonął całą wodę. Przed podaniem z ryżu należy wyłowiłam papryczkę, bo nie zazdroszczę osobie, która znalazłaby ją w swojej porcji ;P
Z ryżu ułożyłam na talerzu pierścień, w środku umieściłam warzywa.

Pamiętajcie, NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!

P.S. I specjalnie dla Martyny: Who am I? That's one secret I'm never tell. You now you love me, XO XO Gossip Girl

poniedziałek, 5 listopada 2012

Ciasto "Niebo"

Na długi weekend wróciłam do domu i koniecznie chciałam wyżyć się kulinarnie. Padło na ciasto, które już od jakiegoś czasu miałam w przegródce "Do wypróbowania". Warto było wypróbować, naprawdę. Wersja  testowa wyszła fantastyczna, aż sama się boję kolejnych prób, bo moje kubki smakowe mogą nie przeżyć takiej rozkoszy w czystej postaci ;)
Skorzystałam z pomysłu Ani D, mojej guru, jeśli chodzi o zdrową kuchnię. Ania polecała ciasto kruche, ja zaszalałam i upiekłam coś w stylu dyniowego biszkoptu. Wyszedł fantastycznie miękki, puszysty, pachnący dynią i wanilią. A krem orzechowy jest najlepszym wegańskim kremem, jaki jadłam w życiu (nie było ich co prawda zbyt dużo...) Z chrupiącymi kawałkami orzechów, dość mocno słodki, zdecydowanie maślany... Będą kolejne eksperymenty z tym kremem w roli głównej, obiecuję.
Ciasto najlepiej smakowało następnego dnia, smaki zdążyły się przegryźć, krem stężał i smakował jak prawdziwy, maślany krem orzechowy.
Link do oryginalnego przepisu znajdziecie tu: Niebo

CIASTO 'NIEBO'


Ciasto
2 szklanki mąki pszennej pełnoziarnistej
2 szklanki musu dyniowego (dynia rozgotowana z 4 daktylami i zmiksowana)
2 łyżeczki octu jabłkowego
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżeczki ekstraktu waniliowego
Nadzienie 
750 ml musu jabłkowego (u mnie domowy, bez cukru)
2 łyżeczki cynamonu
Krem orzechowy
2 szklanki orzechów włoskich
1/2 szklanki mleka roślinnego (u mnie owsiane)
20 daktyli
Polewa czekoladowa
50 g gorzkiej czekolady (bezmlecznej! ja najbardziej lubię Goplanę)
2 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
4 łyżki wody

Mąkę połączyłam z proszkiem do pieczenia i sodą, dodałam mus dyniowy, wanilię i ocet. Dokładnie wymieszałam, podzieliłam na 2 części i upiekłam w tortownicy wyłożonej papierem do pieczenia (ok. 30 minut w 180 st.). Upieczone blaty wyjęłam z formy i porządnie wystudziłam
Mus jabłkowy podgrzałam, wymieszałam z cynamonem i  przełożyłam nim dyniowe spody, dość mocno dociskając jeden do drugiego.
Orzechy zalałam ok. 2 szklankami zimnej wody i pozostawiłam na 5 - 6 h. Odcedziłam je i wypłukałam. Dzięki temu zabiegowi orzechy stają się bardzo słodkie i miękkie. Daktyle zalałam mlekiem owsianym i zagotowałam. Dodałam je do orzechów i zmiksowałam blenderem. Ania D. radziła, aby w kremie pozostawić kawałki orzechów, tak więc zrobiłam. Masa wyszła pyszna, ale następnym razem zmiksuję go zupełnie na gładko. Krem równomiernie rozłożyłam na wierzchu ciasta.
Kawę rozpuściłam w zimnej wodzie, zagotowałam. Gdy zaczęła wrzeć wrzuciłam do niej połamaną czekoladę i mieszałam, aż się rozpuściła. Gorącą wylałam na krem orzechowy, lekko go rozsmarowałam i zrobiłam artystyczny (?!) wzorek widelcem.
Ciasto odłożyłam na kilka godzin w chłodne miejsce i dopiero potem jadłam.
Fantastycznym dodatkiem do niego jego jest dżem z czarnej porzeczki.






I pamiętajcie, NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU (bo możecie wsiąknąć zbyt mocno i zacząć się żywić wyłącznie tym torcikiem)

A na koniec coś pozytywnego na rozpoczynający się listopad:


poniedziałek, 29 października 2012

Różowy budyń



Dzisiaj coś szybkiego, pysznego, słodkiego i kolorowego. Budyń z nieśmiertelnej jaglanki i buraka. Brak owoców do porannej kaszy i pozostałości wczorajszego obiadu zaowocowały takim oto cudem:


I mimo, że ma intensywny ciemnoróżowy kolor nie jest wcale tak bardzo buraczkowy w smaku. Raczej taki zbalansowany, może ciut za słodki, zdecydowanie śniadaniowy.
Składniki:
3 łyżki kaszy jaglanej
1 łyżka rodzynek
¾ szklanki mleka owsianego
1 ugotowany bez soli burak
10 migdałów

Kaszę jaglaną wrzuciłam do suchego rondelka i prażyłam, aż zrobiła się lekko szklista i zaczęła przyjemnie, orzechowo pachnieć. Dodałam rodzynki i mleko, zagotowałam. Dodałam pokrojonego w kostkę buraka i znowu zagotowałam. Wyłączyłam gaz i zostawiłam pod przykryciem na ok. 25 minut. Kiedy kasza była już miękka zmiksowałam ją na gładki krem (ewentualnie można dolać trochę wody, jeżeli budyń wyjdzie za gęsty). Podawałam z posiekanymi migdałami. Następnym razem spróbuję dodać do masy trochę karobu albo wiórek kokosowych, bo mimo że był pyszny, myślę, że jeszcze można wzbogacić jego smak.


czwartek, 25 października 2012

Zupa dyniowa z mlekiem kokosowym

Już od miesiąca błąkam się po Poznaniu. Miasto zbytnio się nie zmieniło (no może ktoś rozkopał Kaponierę, ale to w sumie bardziej ułatwiło mi życie niż utrudniło), cały czas jest takie, jakie było, a ja jakoś nie mogę się przyzwyczaić. Do hałasu za oknem, do bloków, bloków i bloków, do pędzących ludzi. Do ograniczonej ilości zieleni (no dobra, teraz już żółto-czerwoności), do tego, że kiedy wstaję jest jeszcze ciemno. I do tego, że rozmnożyły mi się szkolne obowiązki. Tęsknię za moją wsią. Za wolnością, nieograniczonymi widokami i eko-warzywami prosto z ogródka. Za tym chyba najbardziej ;P Dzisiaj zabrałam się za rozkrojenie OSTATNIEJ dyni, którą przywiozłam z domu. Dobrze, że już we wtorek zaczyna mi się listopadowy weekend, będzie okazja uzupełnić zapasy.
 
Próbuję i próbuję, ale ciężko jest mi się ogarnąć. Rano znikam na zajęciach, wracam dopiero po 17, szybko coś gotuję, uczę się. I jeszcze w między czasie staram się znaleźć czas na angielski i włoski, na bieganie, na przeczytanie czegoś poza-szkolnego. Z rozleniwionego wakacyjnego człowieka stałam się nagle człowiekiem zabieganym i zajętym. Miesiąc aklimatyzacji powinien mi wystarczyć, ale nadal nie udaje mi się rano wstać z łóżka z entuzjazmem. W końcu się przyzwyczaję, prawda?

Weekendy stają się takim momentem oddechu, kiedy mogę zaszyć się w kuchni i gotować. Dużo gotuję i piekę, robię zapasy na nadchodzące dni, żeby jak najmniej kombinować w ciągu tygodnia. Wypróbowałam sporo nowych przepisów, wróciłam do kilku starych, ale jakoś tak nigdy nie złożyło się, żeby sfotografować efekt końcowy (burczący brzuch na pewno w tym nie pomaga). Aż do dzisiaj. Kolega przyniósł na zajęcia z chirurgii urazowej zeszyt z GW Palce lizać. Motyw przewodnie – dynie. Przejrzałam go szybko i jakoś nic mnie nie urzekło. Tylko mignęło mi gdzieś połączenie dyni z mlekiem kokosowym. Nawet już nie pamiętam czy był to gulasz czy zupa. Sporo czytałam o tym połączeniu, więc w głowie zaczął pojawiać się nikczemny plan rozbebeszenia ostatniej dyni, która czekała w kuchni na swoją kolej. Nie chciało mi się czytać przepisu, podeszłam do tej zupy totalnie freestylowo. Wyszła ciekawa, orientalny krem. W połączeniu z musem z bobu, razowymi grzankami i pietruszką jest naprawdę pysznym i rozgrzewającym sposobem na miłe spędzenie jesiennego popołudnia.

Znacie to powiedzenie, że potrzeba jest matką wynalazku? Dzisiaj mogłam się przekonać, że jest ono jak najbardziej prawdziwe. Kiedy zamiast słuchać nudnawego doktorka na urazówce układałam w głowie plany obiadowe doszłam do wniosku, że nie mam mleka kokosowego. Szybka wizyta w Biedronce (liczyłam na resztki Tygodnia Azjatyckiego) i pobliskich delikatesach (mają tam nawet masło migdałowe!) ciut mnie stłamsiła. Jak mam ugotować zupę z mlekiem kokosowym bez mleka kokosowego? Szybko przeskanowałam gigabajty własnego mózgu i wymyśliłam. Domowe mleko kokosowe. Bo skoro robię mleko migdałowe, orzechowe, śmietankę słonecznikową i sezamową to czemu nie zaimprowizować i nie stworzyć mleczka kokosowego? Nie wyszło do końca gładkie (widać 600W mojego blendiego to za mało), ale w zupie i tak tego nie czuć. A jego smak i zapach powalają na kolana. Chyba będę musiała przygotowywać je częściej.

MLECZKO KOKOSOWE
¾ szklanki wiórków kokosowych
2 szklanki gorącej wody
Szczypta soli
Wiórki zalałam szklanką gorącej wody i zostawiłam na ok. 20 minut do namoczenia. Po tym czasie zaczęłam miksowanie. W sumie trwało ono 3 – 4 minuty, aż mleko było względnie gładkie. W między czasie dolewałam resztę wody. Jeżeli zależy Wam na mleku bez farfocli możecie odcedzić je przez gęste sitko lub gazę.


ZUPA DYNIOWA
1/3 - 1/2 dyni
1 łyżka oliwy z oliwek
1 łyżeczka pestek słonecznika
1/2 łyżeczki kolendry
2 kulki ziela angielskiego
1 mała, suszona ostra papryczka
1/2 łyżeczki grubej soli morskiej
Skórka otarta z 1/2 cytryny
2 szklanki mleka kokosowego

Z dyni wydrążyłam nasiona (umyłam je i wysuszyłam - będą w sam raz do przegryzania w trakcie nauki), obrałam ją ze skórki i pokroiłam w kostkę. Pewnie zastanawiacie się po co w tym przepisie pestki słonecznika? Zdradzę Wam mój patent - ułatwiają miksowanie niewielkich ilości przypraw w młynku do kawy. Tak więc do młynka do kawy wrzuciłam słonecznik, kolendrę i ziele angielskie. Zmiksowałam na prawie-masło. W dużym garnku rozgrzałam oliwę, wrzuciłam na nią przyprawowe masło, pociętą w paseczki papryczkę, sól i skórkę cytrynową. Smażyłam krótko, aż zaczęło intensywnie pachnieć. Dodałam dynię, całość zalałam mlekiem kokosowym. Dusiłam na małym ogniu co jakiś czas mieszając. Gdy dynia była już miękka zmiksowałam ją na krem, musiałam dodać trochę wody, bo zupa wyszła zbyt gęsta.



MUS Z BOBU
2 szklanki ugotowanego bobu (ha! A nie mówiłam, że nadejdzie taki czas, gdy z niecierpliwością będziemy zaglądać do zamrażarek i słoików?)
½ łyżeczki soli
2 łyżki oliwy z oliwek
Ok. ½ szklanki wody od gotowania bobu
Wszystkie składniki (bób koniecznie musi być ciepły!) umieściłam w pojemniku i blendowałam na mus. W razie potrzeby dolewałam wody. Należy pamiętać, że musi być znacznie rzadszy niż konsystencja, której oczekujemy, bo kiedy ostygnie mocno stężeje.


I pamiętajcie: NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!

Na koniec taki odwkurzający, jesienny poprawiacz humoru: