Z
lekką obsuwą, ale już jest. Nowy przepis. W sieci krąży pełno podobnych wynalazków, inspirując się nimi stworzyłam
własną wersję daktylowych pyszności. Są piekielnie słodkie, mięciutkie i
delikatnie orzechowe. Naprawdę warte wypróbowania. I mimo, że wydają się
skomplikowane, to przygotowanie ich zajęło mi jakieś 15 minut (i to z gotowaniem
daktyli i studzeniem masy).
KULECZKI DAKTYLOWE
1 szklanka suszonych, bezpestkowych daktyli
szczypta soli
5 łyżek wody
1/2 szklanki orzechów włoskich, drobno posiekanych
1/3 szklanki drobnych płatków owsianych
2 łyżki ciemnego kakao
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
kilka orzeszków ziemnych solonych
garść wiórków kokosowych
Daktyle
zalałam wodą, posoliłam i zagotowałam. Jeszcze gorące zmiksowałam
blenderem razem z orzechami włoskimi i płatkami owsianymi. Powstała
gęsta, dość jednorodna masa, kilka kawałków orzechów i płatków tylko wzbogacało
efekt końcowy. Do masy dodałam kakao i wanilię, zostawiłam na chwilę do
ostudzenia, tak, żeby można było swobodnie formować kuleczki.
Z
masy utoczyłam kuleczki większe niż orzech laskowy, ale mniejsze niż
włoski. Połowę nadziałam fistaszkami (słony orzeszek fantastycznie łamał
smak słodkiej trufli), drugą część obtoczyłam w kokosie.
Zostawiłam do porządnego wystudzenia.
Mimo,
że było pyszne i z pewnością jeszcze je przygotuję (myślę, że jako
nadzienie sprawdzi się suszona wiśnia/ żurawina), to jednak dobrze Wam
radzę, NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz