sobota, 28 lipca 2012

Ufoludki, nadzienie i malutka niespodzianka

Zostałam dzisiaj mamą. Właściwie przybraną mamą. Przybraną mamą bardzo malutkiego stworzonka. Stworzonka, które mieści mi się w jednej ręce.


Piękny prawda?
Jeszcze nie ma imienia, bo nie wiem dokładnie jakiej jest płci. Na 99% obstawiam dziewczynkę, ale...

Zacznę może od początku. Wczoraj wieczorem zauważyłyśmy z siostrą, że na trawniku przy garażu leży jakiś malusieńki kociak. Nie zbliżałyśmy się do niego, bo nie chciałyśmy przestraszyć jego matki. Tylko że matki nigdzie nie było. Koty przyszły na kolację, najadły się, ale żaden z nich nie zainteresował się Maleństwem. Zu pokazywała go różnym kocicom, ale wszystkie od niego uciekały. Nasza Mama powiedziała, że mamy go zostawić, bo matka pewnie wróci, kiedy zrobi się ciemno. Więc go zostawiłyśmy.
A kiedy dziś rano poszłam nakarmić koty Maluch nadal leżał przed garażem. Sam! Przez całą noc, w mokrej od rosy trawie. Wystraszyłam się, że już nie żyje, ale kiedy podeszłam bliżej zobaczyłam, że nadal się rusza. Nie mogłam pozwolić na to, żeby taki maluszek po prostu czekał na śmierć przed moim domem. A ja miałam stać i nic nie robić? Zadzwoniłam do Mamy i zgodziła się, żebyśmy spróbowały się nim zająć. I tak zostałam kocią mamą.
Karmię go co 2 godziny specjalnym mleczkiem dla kocich osesków, masuję mu brzuszek, przytulam, mówię do niego. Żeby czuł, że jestem przy nim, że nie jest już sam. Mały uwielbia wylegiwać się na słoiku napełnionym ciepłą wodą i owiniętym materiałem, wspina się i dużo chodzi. Głośno miauczy, kiedy chce, żeby go poprzytulać i polelać.
Jest bardzo malutki, ma maksymalnie 3 - 4 dni. Jeszcze nie otwiera oczek, została mu resztka pępowiny. Ale jest silny i dzielny i wierzę, bardzo mocno wierzę, że wyrośnie z niego piękny, duży kot. Przy mojej niewielkiej pomocy.

A teraz kilka słów o dzisiejszym daniu głównym. Prawdziwie kosmicznym daniu głównym. Bo czy jest bardziej nieziemskie warzywo niż patison? Należy do rodziny dyniowatych, w smaku bardzo przypomina cukinię (jest może ciut bardziej wyrazistszy), a w wyglądzie UFO. Podobno gdy byłam mała uwielbiałam gotowane patisony z masłem, ale od wielu lat nie miałam styczności z tym warzywem.W tym roku Mama posiała w ogrodzie trzy patisonowe krzaki i mogę z nimi eksperymentować.


Na pierwszy ogień poszły patisony faszerowane. Miałam ochotę na jakieś lekkie nadzienie, bez nadmiaru węglowodanów. Zazwyczaj w farszu pierwsze skrzypce gra ryż/ kasza/ chleb, a ja chciałam coś innego. No i wymyśliłam. Letni, warzywny posiłek, bo kiedy na dworze jest tak gorąco jakoś nie mam ochoty zapychać się ciężkimi daniami.

PATISONY FASZEROWANE


(na 1 porcję)
Składniki:
  • 1 patison średnicy 10 - 15 cm
  • botwinka z 3 buraków
  • 1 mała cebulka
  • filiżanka ugotowanej ciecierzycy
  • 5 oliwek i 1 ząbek czosnku (z zalewy olejowej z ziołami prowansalskimi, z Aldiego)
  • sól, pieprz
  • garam masala

Wykonanie:
Z patisona odkroiłam czapeczkę, wybrałam środek małą łyżeczką, zjadłam to, co wydłubałamm ;)
Dokładnie natarłam wnętrze solą.
Cebulkę posiekaałam w drobną kosteczkę, botwinkę na około dwu centymetrowe kawałki, oliwki i czosnek w krążki. Wymieszałam w misce z ciecierzycą, pieprzem i 3 szczyptami garam masali. Faszerowałam patisony, dość ciasno ubijając farsz, bo botwina kurczy się podczas pieczenia. Na wierzchu ułożyłam kilka krążków oliwek (wierzcie lub nie, ale po upieczeniu smakują jak ser pleśniowy). Piekłam ok. 45 minut w piekarniku rozgrzanym do 180 st.
Po upieczeniu przykryłam czapeczką i zjadłam z frytkami buraczanymi (wyszorowane, pokrojone w słupki buraki, natarte solą i ziołami prowansalskimi, upieczone obok patisonów).

(nie patrzcie na prawo, tam nie-vegan nadzienie mojej siostry z chleba, pomidorków, cebuli, oliwek, słonecznika i sera feta)

Yyyy... Też macie wrażenie, że ktoś Was obserwuje? Kosmici!!!
Pamiętajcie, NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz