Dzisiaj historyjka o tym, jak weganka na wsi przygotowuje
śniadanie.
Zacznijmy może od początku. Weganka śpi sobie smacznie i nie
spodziewa się, że już za chwilkę, za momencik zostanie obudzona. Obudzona przez
słońce przedzierające się przez zasłonki. Od ponad roku pierwszą rzeczą, którą
robi codziennie po przebudzeniu jest skierowanie się do kuchni. Wrzuca do
garnka 2 łyżki kaszy jaglanej i 1 łyżkę płatków owsianych, zalewa je ¾ szklanki
wody. Wstawia garnek na mały ogień i idzie się umyć. W tak zwanym międzyczasie
pilnuje, żeby kasza nie wykipiała, a kiedy zacznie się już gotować wyłącza gaz
i przykrywa garnek pokrywką.
Nie ma chyba nic prostszego niż bycie weganką na wsi, pod
koniec lata. Jasne, w miejscowym sklepiku nie kupisz tofu albo choćby kaszy jaglanej,
ale przecież miasto jest tylko kilka kilometrów stąd. A i tak większość rzeczy
da się znaleźć w ogródku. Więc weganka zostawia kaszę, żeby dojrzała i wychodzi na polowanie. Nieodłączny element
życia - zdobywanie pokarmu. Pierwsze kroki kieruje do sadu. Mokra trawa nieprzyjemnie
drażni bose stopy, które już wkrótce przyzwyczajają się do zimnej rosy. Weganka
idzie i uważnie przygląda się mijanym drzewom. O! Znalazła malutką jabłonkę, na
której błyszczą czerwienią owoce.
A krok dalej, na innym drzewie wisi jeszcze
kilka brzoskwini. To już nie te wielkie, czerwono-pomarańczowe brzoskwinie,
jakie można znaleźć na straganach i w marketach, ale małe, żółte o bardzo
charakterystycznym aromacie. Słodko – gorzkie. Zrywa kilka i idzie dalej.
Bo
dalej rośnie wielki orzech włoski. A pod nim, w pękniętych zielonych łupinkach leżą
młodziutkie orzeszki. Wegance otwiera się w mózgu szufladka z napisem Orzech włoski: białko, omega-3. Dużo
omega-3. Omega-3 są dobre dla mózgu. Trzeba jeść omega-3.
Zbiera kilka orzechów
i wreszcie dociera do celu swej porannej wędrówki. Część sadu, w której rosną
śliwki. Połowa września, a więc najlepsza pora na polowania na węgierki. Weganka
nie lubi wchodzić na drabinę, a więc poluje w sposób przemyślany i praktykowany
na wsi od lat. Już wczoraj Tata weganki wykosił i trawę pod śliwami. (tylko pod
śliwami. Tata weganki, podobnie jak weganka jest leniwy i nigdy nie robi
więcej, niż to jest konieczne w danej chwili ;))
Dzisiaj rano wszedł na drabinę i trząsł
gałęziami, których nie da się dosięgnąć z ziemi. Trząsł i trząsł. A dojrzałe
śliwki spadały na świeżo skoszoną trawę. Weganka tam była i widziała ten
fantastyczny deszcz śliwek. Chciała zrobić zdjęcia, ale nie umiała. Teraz pod
drzewami leży swoisty dywan z granatowych owoców.
Więc Weganka bierze wiaderko
i zbiera, zbiera. Jeszcze jedno wiaderko. I jeszcze jedno. Dwadzieścia minut
później Weganka ma pięć wiaderek piekielnie słodkich śliwek i dwa brzoskwini.
Czas wracać, bo w brzuchu nadal pusto (Ekhmm… nie licząc owoców zjedzonych
podczas polowania). Weganka już zmierza do domu, ale pod murem znajduje jeszcze
krzak mięty i w jej główce rodzi się myśl o odświeżającej herbatce, którą
popije śniadanie.
W kuchni zagląda do garnka i widzi, że kasza już gotowa.
Czas zabrać się za przygotowanie dodatków. W nie sezonie świeżych owoców i orzechów dzień wcześniej namacza
suszone owoce i orzechy, a rano tylko je odcedza i sieka. Teraz, wczesną
jesienią używa żywych owoców. Bierze
6 śliwek i 3 brzoskwinie, usuwa z nich pestki. Węgierki kroi na ćwiartki, brzoskwinie
na 6 części. Orzechy obiera z łupin i jeszcze białych i łatwo odchodzących
gorzkich błonek (przy okazji orzechy łamią się na milion kawałków).
Zazwyczaj w
kaszy ląduje jeszcze łyżka świeżo zmielonego siemienia lnianego i szczypta
cynamonu. Dzisiaj ma świeże orzechy, więc odpuszcza sobie siemię. Na końcu
układa w miseczce na zmianę owoce, orzechy i kaszę. Czas jeść. Do tego schrupie
jabłko i wypije szklankę mięty.
Już po śniadaniu. Weganka ma teraz siły na cały dzień pracy.
Bo była na bio-chemie w liceum i pamięta, że w naszym
klimacie okres wegetacyjny roślin nie trwa 365 dni. I przewiduje. Przewiduje,
że już za miesiąc, może dwa nie będzie mogła wyjść na polowanie. Będzie musiała
korzystać ze zgromadzonych teraz zapasów.
Więc gromadzi. I gromadzi. Dzisiaj smaży powidła ze śliwek.
Resztę ususzy.
Brzoskwinie zapakuje do słoików i zrobi z nich kompot. Potem
jeszcze urządzi polowanie na duże, żółte jabłka i przygotuje z nic mus. I kiedy
będzie myślała, że to już koniec i można chwilę odpocząć trzeba będzie
rozpocząć kolejne polowanie. Polowanie na obiad.
I pamiętajcie: NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!
I pamiętajcie: NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz