poniedziałek, 29 października 2012

Różowy budyń



Dzisiaj coś szybkiego, pysznego, słodkiego i kolorowego. Budyń z nieśmiertelnej jaglanki i buraka. Brak owoców do porannej kaszy i pozostałości wczorajszego obiadu zaowocowały takim oto cudem:


I mimo, że ma intensywny ciemnoróżowy kolor nie jest wcale tak bardzo buraczkowy w smaku. Raczej taki zbalansowany, może ciut za słodki, zdecydowanie śniadaniowy.
Składniki:
3 łyżki kaszy jaglanej
1 łyżka rodzynek
¾ szklanki mleka owsianego
1 ugotowany bez soli burak
10 migdałów

Kaszę jaglaną wrzuciłam do suchego rondelka i prażyłam, aż zrobiła się lekko szklista i zaczęła przyjemnie, orzechowo pachnieć. Dodałam rodzynki i mleko, zagotowałam. Dodałam pokrojonego w kostkę buraka i znowu zagotowałam. Wyłączyłam gaz i zostawiłam pod przykryciem na ok. 25 minut. Kiedy kasza była już miękka zmiksowałam ją na gładki krem (ewentualnie można dolać trochę wody, jeżeli budyń wyjdzie za gęsty). Podawałam z posiekanymi migdałami. Następnym razem spróbuję dodać do masy trochę karobu albo wiórek kokosowych, bo mimo że był pyszny, myślę, że jeszcze można wzbogacić jego smak.


czwartek, 25 października 2012

Zupa dyniowa z mlekiem kokosowym

Już od miesiąca błąkam się po Poznaniu. Miasto zbytnio się nie zmieniło (no może ktoś rozkopał Kaponierę, ale to w sumie bardziej ułatwiło mi życie niż utrudniło), cały czas jest takie, jakie było, a ja jakoś nie mogę się przyzwyczaić. Do hałasu za oknem, do bloków, bloków i bloków, do pędzących ludzi. Do ograniczonej ilości zieleni (no dobra, teraz już żółto-czerwoności), do tego, że kiedy wstaję jest jeszcze ciemno. I do tego, że rozmnożyły mi się szkolne obowiązki. Tęsknię za moją wsią. Za wolnością, nieograniczonymi widokami i eko-warzywami prosto z ogródka. Za tym chyba najbardziej ;P Dzisiaj zabrałam się za rozkrojenie OSTATNIEJ dyni, którą przywiozłam z domu. Dobrze, że już we wtorek zaczyna mi się listopadowy weekend, będzie okazja uzupełnić zapasy.
 
Próbuję i próbuję, ale ciężko jest mi się ogarnąć. Rano znikam na zajęciach, wracam dopiero po 17, szybko coś gotuję, uczę się. I jeszcze w między czasie staram się znaleźć czas na angielski i włoski, na bieganie, na przeczytanie czegoś poza-szkolnego. Z rozleniwionego wakacyjnego człowieka stałam się nagle człowiekiem zabieganym i zajętym. Miesiąc aklimatyzacji powinien mi wystarczyć, ale nadal nie udaje mi się rano wstać z łóżka z entuzjazmem. W końcu się przyzwyczaję, prawda?

Weekendy stają się takim momentem oddechu, kiedy mogę zaszyć się w kuchni i gotować. Dużo gotuję i piekę, robię zapasy na nadchodzące dni, żeby jak najmniej kombinować w ciągu tygodnia. Wypróbowałam sporo nowych przepisów, wróciłam do kilku starych, ale jakoś tak nigdy nie złożyło się, żeby sfotografować efekt końcowy (burczący brzuch na pewno w tym nie pomaga). Aż do dzisiaj. Kolega przyniósł na zajęcia z chirurgii urazowej zeszyt z GW Palce lizać. Motyw przewodnie – dynie. Przejrzałam go szybko i jakoś nic mnie nie urzekło. Tylko mignęło mi gdzieś połączenie dyni z mlekiem kokosowym. Nawet już nie pamiętam czy był to gulasz czy zupa. Sporo czytałam o tym połączeniu, więc w głowie zaczął pojawiać się nikczemny plan rozbebeszenia ostatniej dyni, która czekała w kuchni na swoją kolej. Nie chciało mi się czytać przepisu, podeszłam do tej zupy totalnie freestylowo. Wyszła ciekawa, orientalny krem. W połączeniu z musem z bobu, razowymi grzankami i pietruszką jest naprawdę pysznym i rozgrzewającym sposobem na miłe spędzenie jesiennego popołudnia.

Znacie to powiedzenie, że potrzeba jest matką wynalazku? Dzisiaj mogłam się przekonać, że jest ono jak najbardziej prawdziwe. Kiedy zamiast słuchać nudnawego doktorka na urazówce układałam w głowie plany obiadowe doszłam do wniosku, że nie mam mleka kokosowego. Szybka wizyta w Biedronce (liczyłam na resztki Tygodnia Azjatyckiego) i pobliskich delikatesach (mają tam nawet masło migdałowe!) ciut mnie stłamsiła. Jak mam ugotować zupę z mlekiem kokosowym bez mleka kokosowego? Szybko przeskanowałam gigabajty własnego mózgu i wymyśliłam. Domowe mleko kokosowe. Bo skoro robię mleko migdałowe, orzechowe, śmietankę słonecznikową i sezamową to czemu nie zaimprowizować i nie stworzyć mleczka kokosowego? Nie wyszło do końca gładkie (widać 600W mojego blendiego to za mało), ale w zupie i tak tego nie czuć. A jego smak i zapach powalają na kolana. Chyba będę musiała przygotowywać je częściej.

MLECZKO KOKOSOWE
¾ szklanki wiórków kokosowych
2 szklanki gorącej wody
Szczypta soli
Wiórki zalałam szklanką gorącej wody i zostawiłam na ok. 20 minut do namoczenia. Po tym czasie zaczęłam miksowanie. W sumie trwało ono 3 – 4 minuty, aż mleko było względnie gładkie. W między czasie dolewałam resztę wody. Jeżeli zależy Wam na mleku bez farfocli możecie odcedzić je przez gęste sitko lub gazę.


ZUPA DYNIOWA
1/3 - 1/2 dyni
1 łyżka oliwy z oliwek
1 łyżeczka pestek słonecznika
1/2 łyżeczki kolendry
2 kulki ziela angielskiego
1 mała, suszona ostra papryczka
1/2 łyżeczki grubej soli morskiej
Skórka otarta z 1/2 cytryny
2 szklanki mleka kokosowego

Z dyni wydrążyłam nasiona (umyłam je i wysuszyłam - będą w sam raz do przegryzania w trakcie nauki), obrałam ją ze skórki i pokroiłam w kostkę. Pewnie zastanawiacie się po co w tym przepisie pestki słonecznika? Zdradzę Wam mój patent - ułatwiają miksowanie niewielkich ilości przypraw w młynku do kawy. Tak więc do młynka do kawy wrzuciłam słonecznik, kolendrę i ziele angielskie. Zmiksowałam na prawie-masło. W dużym garnku rozgrzałam oliwę, wrzuciłam na nią przyprawowe masło, pociętą w paseczki papryczkę, sól i skórkę cytrynową. Smażyłam krótko, aż zaczęło intensywnie pachnieć. Dodałam dynię, całość zalałam mlekiem kokosowym. Dusiłam na małym ogniu co jakiś czas mieszając. Gdy dynia była już miękka zmiksowałam ją na krem, musiałam dodać trochę wody, bo zupa wyszła zbyt gęsta.



MUS Z BOBU
2 szklanki ugotowanego bobu (ha! A nie mówiłam, że nadejdzie taki czas, gdy z niecierpliwością będziemy zaglądać do zamrażarek i słoików?)
½ łyżeczki soli
2 łyżki oliwy z oliwek
Ok. ½ szklanki wody od gotowania bobu
Wszystkie składniki (bób koniecznie musi być ciepły!) umieściłam w pojemniku i blendowałam na mus. W razie potrzeby dolewałam wody. Należy pamiętać, że musi być znacznie rzadszy niż konsystencja, której oczekujemy, bo kiedy ostygnie mocno stężeje.


I pamiętajcie: NIE PRÓBUJCIE TEGO W DOMU!

Na koniec taki odwkurzający, jesienny poprawiacz humoru: